Łakocie czynią nas szczęśliwszymi. Już sam ich widok sprawia, że przywołujemy na myśl miłe wspomnienia, uczucia i emocje. Tym szczęściem chcemy dzielić się dalej, z naszymi bliskimi i przyjaciółmi. Rarytasy wychodzące spod palców Pani Marty Dudek z Reuver, właścicielki firmy The Vanilla, to nie tylko gwarancja najlepszej domowej jakości i przysłowiowe „niebo w gębie”. Niektóre z nich, to prawdziwe dzieła sztuki!
Marta
Przesympatyczna i bardzo ambitna kobieta. Kiedy spojrzysz jej w oczy od razu wiesz, że możesz jej zaufać w kwestii wyrobów cukierniczych. Prywatnie mama dwójki dzieci i żona, mieszkająca z rodziną w malowniczym Reuver.
Urodziła się w Poznaniu, gdzie mieszkała do ukończenia drugiej klasy liceum. Jako dziecko nie miała sprecyzowanych myśli co do tego, co chciałaby robić kiedyś w życiu. Raz marzyła o tym, żeby zostać tancerką, innym razem chciała być poetką, potem jeszcze weterynarzem.
Do Holandii przyjechała jako nastolatka. Z mamą, która znalazła tu partnera. Od razu została rzucona na głęboką wodę. Podczas gdy młody umysł zaprzątały jeszcze myśli o bolesnym rozstaniu z Polską, trzeba było uczyć się języka i odnaleźć w nowej rzeczywistości. Sama wspomina to następująco: „Tak naprawdę nigdy nie spodziewałam się, że będę mieszkać poza Polską, nawet nigdy tego nie chciałam. Jako młoda dziewczyna zostałam ‘wyrwana’ ze swojego środowiska, wszyscy moi przyjaciele zostali daleko. Polskę opuszczałam ze złamanym sercem. Miałam w Holandii mamę, ale nie łatwo było mi nawiązywać nowe znajomości. Zwłaszcza na początku, kiedy jeszcze nie znałam języka niderlandzkiego, jedynie angielski”.
O poddaniu się nie było jednak mowy. Chociaż Marcie było o wiele trudniej, niż jej holenderskim rówieśnikom, nie tylko nauczyła się języka, ale i zdobyła dyplom. – „W szkole językowej nikt nie nauczy cię, jak się mówi po holendersku nadnercze, czy osocze krwi. Dlatego w szkole średniej zawsze leżał przy mnie notes, w którym zapisywałam wszystkie nowe słowa. W domu tłumaczyłam je na język polski”. Na studiach wcale nie było łatwiej, bo ambitna Marta wybrała kierunek „Usługi doradztwa społeczno-prawnego” w Hogeschool Zuyd w Sittard. Musiała więc zmagać się z trudnym prawniczym żargonem, który nawet rodowitym Holendrom sprawia problemy. Ciężka praca zaowocowała jednak dyplomem, z którego tym bardziej jest dumna.
Sukces
Kiedy pytam ją o to, co sprawiło, że osiągnęła sukces, skromnie odpowiada, że w kwestii działalności profesjonalnej jest dopiero na początku drogi. Nie brak jej jednak determinacji, by rozwinąć skrzydła. Chociaż „The Vanilla” istnieje stosunkowo niedługo, już teraz jej klienci mogą liczyć na wypieki na najwyższym poziomie. Marta wkłada w swoją pracę pasję, umiejętności, doświadczenie i stuprocentowe zaangażowanie. Nie boi się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom klientów. Nie przywiązuje uwagi do chwilowej mody w cukiernictwie. Stawia na oryginalność, zawsze pamiętając o wymaganiach klienta. Przy tym wszystkim pamięta, że istotą nawet najpiękniejszego słodkiego rarytasu jest smak. Bez niego, nawet najpiękniejsze dzieło sztuki nie zostanie zapamiętane. Dlatego wciąż podnosi sobie poprzeczkę.
Gotowanie kochała od dzieciństwa. Jej kulinarna natura nie ogranicza się wyłącznie do pieczenia ciast. Z taką samą przyjemnością wypieka domowy chleb na zakwasie, produkuje własny kefir i jogurt, naturalne octy smakowe, musztardy, ketchupy, kiszonki, wędliny i wiele, wiele innych.
Swój pierwszy tort z masy cukrowej upiekła na urodziny córki. – „Z perspektywy czasu uważam, że zbytnio mi nie wyszedł” – mówi szczerze. – „Ale wtedy byłam z niego dumna, jak paw!”. Zawsze była osobą bardzo kreatywną. Jako dziecko uwielbiała rysować, malować i dekorować. Przygotowanie tortów czy babeczek, daje więc szansę ujścia jej prawdziwej naturze i poświęceniu się temu, co kocha. Wydawałoby się, że w tej sytuacji, założenie firmy specjalizującej się w cukiernictwie jest wręcz nieuniknione.
A jednak to dopiero wizyta u trenera rozwoju osobistego skłoniła ją do założenia własnej firmy. Pomogła jej wyzwolić ogromną energię i chęć do działania. Wcześniej, racjonalnie podchodząca do życia Marta, nieustannie rozważała wszystkie „za” i „przeciw”. Po wizycie u trenera sceptycyzm zniknął.
I chociaż ostatecznie nie pracuje w wyuczonym zawodzie, kompletnie się tym nie przejmuje. Ilości papierkowej roboty i siedzenie z nosem w paragrafach zupełnie jej nie pociągały. W zasadzie – poza odbytymi stażami – nigdy nie pracowała w zawodzie. Zaraz po szkole pojawiły się dzieci i postanowiła zająć się ich wychowaniem. Cieszy się jednak, że dzięki studiom poznała holenderski system prawny, bo wiedzę tą wykorzystuje w codziennym życiu. Na przykład, kiedy zajmując się własnymi dziećmi, znajdowała jeszcze czas na pomaganie innym Polakom, poprzez nadzorowanie spraw administracyjnych, czy wykonywanie tłumaczeń.
Uważa zresztą, że sukces, to robienie w życiu tego, co kocha się najbardziej i od zawsze. Podziwia ludzi, którzy dla możliwości realizowania swoich marzeń, potrafią zostawić intratne posady. –„W pamięci utkwił mi przypadek prawnika z Warszawy, który zrezygnował ze wszystkiego, żeby wyjechać w Tatry i zostać bacą” – mówi.
Miejsce na ziemi
Gdyby jeszcze piętnaście lat temu ktoś zapytał ją o to, czy wróci do Polski, bez wahania odpowiedziałaby: tak! W tej chwili nawet o tym nie myśli. Pokochała Limburgię, chociaż bywało, że żałowała, że los przywiał ją właśnie tutaj. – „Bo to nie Amsterdam, nic się tu nie dzieje, gdzie nie spojrzysz, tam pola uprawne”. Z czasem zmieniła zdanie: – „Wystarczy spojrzeć trochę szerzej i głębiej się zastanowić. Limburgia jest przecież piękna! Te wszystkie pola, wioski położone nad brzegiem Mozy, lokalne dialekty, tradycyjne jedzenie i specyficzne obyczaje. To nie przypadek, że ludzie z dużych miast tak często wybierają Limburgię jako miejsce swoich wakacji. Tutaj jest natura, cisza, spokój i ucieczka od wielkomiejskiego zgiełku”. Dlatego to właśnie tu chce wychować swoje dzieci i realizować plany.
Ale, jak podkreśla – „Polska jest dla mnie moim pierwszym domem, moją ojczyzną i zawsze wracam do niej z wielkim sentymentem”. Zachowanie narodowej tożsamości i podtrzymywanie polskich tradycji i kultury są dla niej bardzo ważne. Ale równie ważna jest integracja. Dlatego, jeśli miałaby coś doradzić ludziom, którzy szukają swojego miejsca na emigracji, to nauka języka. Uważa, ze bez tego nie da się normalnie funkcjonować w żadnym społeczeństwie. Brak języka to częste źródło problemów polskich emigrantów w Holandii. A dzięki integracji wypracowujemy podłoże w zakresie lepszej przyszłości dla nas i dla naszych dzieci. Zwłaszcza jeśli chcemy założyć tu własną działalność, porozumiewanie się po niderlandzku i dobre zintegrowanie tylko nam pomogą. – „Starajmy się zawsze przedstawiać Polskę w jak najlepszym świetle i godnie ją reprezentujmy. Ale bądźmy też świadomi, że na dobry wizerunek u Holendrów, musimy sobie sami zapracować”.
Przyszłość
Planów na przyszłość ma mnóstwo. Oprócz słodkości, chciałaby także rozszerzyć kiedyś swoją działalność o usługi cateringowe, czy organizację przyjęć okolicznościowych. Już teraz, o czym wspominaliśmy wcześniej, stara się korzystać jak najczęściej z naturalnych produktów, także wyrabianych własnoręcznie. A biorąc pod uwagę rosnące zapotrzebowanie na naturalne produkty wyrabiane domowym sposobem, dziedzina ta wydaje się jej bardzo interesująca.
Jednak w tej chwili chce przede wszystkim koncentrować się na pieczeniu słodkości, które będą cieszyły oczy i podniebienia klientów. Ale także na budowie firmowej strony internetowej i rozwijaniu istniejącego już fanpage’a na Facebooku. Chociaż wciąż twardo stąpa po ziemi i spodziewa się, że jej biznes może mieć lepsze i gorsze momenty, to jednak cieszy się, że uwierzyła w siebie i zrealizowała kolejne marzenie. Bo dzięki temu powstała „The Vanilla”.
Rozmawiała: Anna Knapen-Potyrała